To nie pseudonim artystyczny króla popu XXI wieku, czy autora bestsellerów. To nie jest również awangardowa fryzura, czy nowy styl tańca.

To nazwisko amerykańskiego psychologa, twórcy założeń psychologii konstytucjonalnej, generalnie odrzucanych przez dzisiejszych naukowców, choć przyznać trzeba, że wielce interesujących i być może wartych przemyślenia.

Jednak to nie w dziedzinie psychologii William Herbert Sheldon urodzony w 1898 roku w Warmick na Rode Island, się zasłużył, a w dziedzinie numizmatyki. Szaloną karierę robi dzisiaj opracowana przez niego skala oceny piękna obiektu numizmatycznego, jakim jest np. moneta, bądź medal. Jest ona o tyle ciekawa, że podobnie jak teoria somatotypów już z zasady i żelaznej logiki, nieprecyzyjna, jeśli nie nieprawdziwa. Ale nie oczerniajmy Sheldona, jego idea była co najmniej chwalebna i pewnie, gdyby nie została zniekształcona przez dzisiejszy skomercjalizowany świat, miałaby szansę powodzenia. 

Sheldon bowiem, biorąc udział w aukcjach numizmatycznych, samemu zbierając małe amerykańskie monety "dimy", zauważył, że cena krążka brzydszego w stanie III jest np. 2 razy mniejsza niż stanu I, czyli monety praktyczniej nietkniętej zębem czasu. Po przeprowadzeniu pewnych analiz statystycznych uznał za stosowne przyjąć siedemdziesięciostopniową skalę ocen. Choć skala swojego czasu dotyczyła prostych obiegowych monet, pewnie dałoby się ją także przełożyć na monety innego typu, datowania itd.

Abstrahując od faktu, iż już pierwsze oceny Sheldonowe były subiektywne, a dzisiejsze, co prawda uśredniane, jednak i tak subiektywne, to nijak mają się do jakiegoś możliwego matematycznego wyliczenia wartości, co było pierwotną ideą doktora. Kiedyś monety ocenione na np. XF40, powinny być, i były, około dwa razy droższe niż F20, a np. AU50 powinno być około 15% tańsze niż MS60. Dzisiaj jednak monety o wysokich ocenach potrafią wielokrotnie przekraczać wartości, mogące wynikać z analiz Sheldona. Przykłady można znaleźć w wielu archiwach.

Powiedzmy jednak uczciwie, że cyfry sheldonowskie są dzisiaj przykładane do stanów w sposób nazwijmy to usystematyzowany, może nawet spełniający rolę standardu. Firmy gradingowe z całego świata, zajmujące się oceną stanu zachowania w skali Sheldona, starają się podobnie widzieć piękno obiektu. Gołym okiem widać jednak (można w archiwach wysortować monety po stanie zachowania), że noty ocenianych krążków, nawet w najbardziej znanych, poważanych i uznawanych, amerykańskich gigantach gradingowych, nie korespondują ze sobą, a często nawet sobie przeczą. Jest to na pierwszy rzut oka ciekawostka, wymykająca się logicznej analizie, jednak po bliższym zastanowieniu, nie stanowi to zagadki. Już Einstein wiedział, a przed nim wielu też, że wszystko jest względne, w szczególności, jeśli dotyczy naszego ludzkiego postrzegania. Same stany zachowania są niejako względne (patrz: "O stanach zachowania"). 

Pomimo tego, że jedni lubią orły a inni reszki, jedni blondynki a inni brunetki, że piękna nie da się uśrednić, ani zbytnio usystematyzować, szaleństwo polowania na "najwyższe noty gradingowe", trwa, co widać po notowaniach aukcyjnych, a i po ilości uczestników "bijących" pozycje ogradowane. Choć czasami najwyższe noty to ledwo bardzo ładne albo nawet dla znawców egzemplarze wręcz tylko ładne, i spotkać można dużo ładniejsze sztuki bez pudełek, bądź w pudełkach z niższymi notami, to automatycznie zakładamy, spójność, jednolitość i koheretność tych ocen. Zapomina się jednak bardzo łatwo, że za tymi ocenami stoją jeszcze głównie ludzie, wspomagani co prawda przez nowoczesne narzędzia, od baz danych po pierwsze algorytmy uczenia maszynowego. Numeryczne piękno wyliczone na podstawie oglądu danego egzemplarza przez kilka osób, o zupełnie innym sposobie postrzegania, niekoniecznie dysponujących egzemplarzami porównawczymi w dużych ilościach, może nie być przystające oczekiwaniom zbieracza. 

Jakby był to chichot historii, to nie numizmatyczny a psychologiczny aspekt wszechobecnej dzisiaj w numizmatyce skali Sheldona, jest najbardziej interesujący. Przyjmuje się, że oceny  gradingowe, są w jakiś sposób ustandaryzowane. O ile można zgodzić się co do nowocześniejszych wyrobów, których stan idealny jest z reguły znany i porównywalny "moneta w monetę", tak że da się wypracować coś na kształt standardu, to przy starych krążkach, np. z czasów ręcznego bicia, specjalnie wyrabianymi stemplami, wydaje się to być szczególnie problematyczne. Przecież stan idealny, pierwotny, menniczy, jest praktycznie niemożliwy do zdefiniowania. Monety mennicze, idealne, potrafią różnić się od siebie niewiarygodnie, ze względu na niedoskonałości technologiczne, a i ich menniczość jest też często kwestionowana. 

Na koniec należy podkreślić, że nie należy kategorycznie negować przydatności skali Sheldona w numizmatyce, ponieważ, każda próba standaryzacji w standaryzującym się ciągle świecie jest godna pochwały i uwagi. Natomiast trzeba zaznaczyć, iż poleganie na samych li tylko notach gradingowych bez większego odniesienia się do ogradowanego egzemplarza, nie jest zalecane. Traktowanie sheldonowej numerologii jako wyroczni również.

Dzisiaj skalę Sheldona stosują powszechnie firmy numizmatyczne. Czasami oceniane monety są już zapakowane w pudełka, a czasami handlarze, czy eksperci podają w dopiskach dodatkowo ocenę w skali amerykańskiej. 

Jakiej oceny jednak nie przyjęlibyśmy za tą, która do nas przemawia jako kolekcjonerów, pamiętajmy, że piękno obiektu według nas samych niekoniecznie jest pięknem postrzeganym przez innych. Kupujmy to co nasze nie cudze oczy widziały i oceniały.

I oczywiście sukcesów w polowaniach życząc, autor śle kolekcjonerskie pozdrowienie wszystkim czytelnikom.